sobota, 28 lutego 2015

Dzień 28 - miało być podsumowanie...

Luty dobiegł końca, więc powinno pojawić się podsumowanie całego miesiąca ciężkiej pracy nad sobą, ale tak się nie stanie. Postanowiłam przedłużyć swoje wyzwanie o dwa tygodnie. Początkowo myślała o całym miesiącu, ale stwierdziłam, że lepszym rozwiązaniem dla mojego psychicznego samopoczucia będzie tylko 14 dni. W końcu nikt mi nie zabroni ponownego przedłużenia swojej diety. Jak dobrze pójdzie to może takimi małymi kroczkami uda się wytrwać nawet do Świąt Wielkanocnych, bo akurat przez święta nie mam zamiaru odmawiać sobie wypieków mojej mamy :)

Szczerze powiedziawszy po miesiącu nie widać spektakularnych efektów. Jednak coś się znacznie zmieniło... tym co skłoniło mnie do takiej decyzji jest moje ogólne lepsze samopoczucie. Często mówi się, że ludzie czują nadchodzącą wiosnę. Co prawda na to chyba jeszcze troszkę za wcześnie, ale ja właśnie tak się czuję. Zauważyłam również, że zmieniło się moje podejście to diety. Podczas rozmowy z koleżanką stwierdziłam, że czuję się fantastycznie, bo uświadomiłam sobie, że nie muszę być na diecie... ja po prostu tego chcę. Trochę dziwne uczucie, bo nigdy tak nie miałam. Zawsze zmuszałam się do stosowania kolejnej cudownej diety. Już od samego początku można było zauważyć moją niechęć do diety, ale nie tym razem. Do slow-carb diet zdążyłam się już przyzwyczaić. Rano, zaraz po przebudzeniu niemal automatycznie wchodzę do kuchni i przygotowuję jajecznicę na szpinaku, tak żeby zjeść śniadanie w ciągu 30 minut po przebudzeniu. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że przez cały luty dzień, w dzień moje śniadanie wyglądało prawie tak samo. Kiedyś bym powiedziała, że tak się nie da, że szybko by mi się znudziło jedzenie tego samego itd. Teraz tak nie jest... może to już nawyk? Ponoć już 21 dni wystarczy, żeby wrobić w sobie nowy nawyk, może faktycznie dzięki przekroczeniu tej magicznej granicy 21 dni dieta przychodzi mi już znacznie łatwiej. Przygotowanie obiadu zajmuje trochę więcej czasu niż śniadanie, ale przez ten miesiąc udało mi się wypracować system. Obiady przygotowuje na dwa, a czasem nawet trzy dni, pakuje w pudełeczka i przez kolejne dni wyciągam już gotowy posiłek. Robię to ze względu na oszczędność czasu, ponieważ ostatnio mam go zdecydowanie za mało. I tak dzięki lunchboxom moje życie stało się znacznie łatwiejsze :) Kolacja to też dosłownie chwila moment. Chudy twaróg, serek wiejski, makrelę wystarczy po prostu otworzyć i spałaszować. Zaś przygotowanie sałatki z ciecierzycy i kurczaka, czy selera naciowego i tuńczyka to max. 30 minut włączając w ten czas grillowanie piersi z kurczaka, czy gotowanie jajek. Bardzo mi się spodobała ta prostota w kuchni!

Postanowiłam również zmienić organizację bloga. Wpisy będą się pojawiać znacznie rzadziej. Myślę, że 2 razy w tygodniu można liczyć na nowego posta. Trzymajcie kciuki za kolejne 14 dni!


DZIEŃ DWUDZIESTY ÓSMY:

Śniadanie: jajecznica na szpinaku z czosnkiem + cukinia
Posiłek "na mieście": sałatka azjatycka (sałata, pomidor, ogórek, cebula, grillowany kurczak, kiełki)
Obiad: podudzia z kurczaka z parowaru + warzywa na patelnię orientalne + fasolka szparagowa + czerwona fasola
Kolacja: tuńczyk (sałatka meksykańska firmy Samui)



2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie ważyłam się. Miałam to zrobić w Nd rano, ale prawie zaspałam na uczelnię i po prostu nie zdążyłam.
      Natomiast po powrocie to już było za późno, w szczególności, że był to mój dzień ładowania :)

      Usuń