czwartek, 12 lutego 2015

Dzień 12 - tłusty czwartek

Dzisiejszy dzień był bardzo ciężki. Dopiero drugi tydzień diety i akurat trafił się "tłusty czwartek". Sama nie kupiłam, ani nie zrobiłam żadnych przysmaków, ale od samego rana byłam częstowana rarytasami. Zaczęło się od koleżanek z sąsiedniego biura, które zaprosiły mnie na "pączusia". Oczywiście grzecznie odmówiłam, ale musiałam wysłuchać tekstów w stylu - jeden Ci nie zaszkodzi, jak nie zjesz dzisiaj choć jednego pączka to nie będzie Ci się wiodło do końca roku, pójdziesz na siłownię i spalisz. Na szczęście dziewczyny zrozumiały, bo wiedzą, że jestem na diecie. Nie musiałam długo czekać, bo godzinę później mój przełożony przyniósł siateczkę pączków. Nawet je ładnie rozłożył na talerzykach i rozstawił po biurze. Więc pozostałe siedem godzin pracy spędziłam w otoczeniu pączków. Sam widok to nic, ale zapach przyprawiał mnie o zawrót głowy! W końcu miałam te frykasy dosłownie na wyciągnięcie ręki. W pewnym momencie poddałam się, ale nie mam tu na myśli, że zjadłam jakieś smakołyki. Po prostu w chwili nieuwagi mojego szefostwa wsadziłam swój pączkowy przydział do lunch boxa, zawinęłam w siateczkę i schowałam głęboko do torby. Co więcej nawet wygłosiłam mowę pochwalną na temat smaku owych pączków i podziękowałam za poczęstunek. Dopiero wtedy miałam chwilę spokoju, jednak powalający zapach dalej unosił się w biurze i nieustannie do godziny 17:00 katował mój węch. Po całym dniu mordęgi i kombinowania jak się ładnie wytłumaczyć, że nie mam zamiaru zjeść dzisiaj żadnego pączka wróciłam wreszcie do domu z nadzieją, że teraz już nic mi nie grozi. Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłam. W kuchni już czekała na mnie "przesyłka" od mamy. Po otworzeniu aż zebrało mi się na płacz, bo w środku zobaczyłam faworki. Pudełko zamknęłam, schowałam do szafki i postanowiłam oddać tacie.

Podsumowując doświadczenia dzisiejszego dnia stwierdzam że w przestrzeganiu diety niestety  rodzina i znajomi nie pomagają. Nie dość, że od rana w radiu i telewizji przewijał się motyw tłustego czwartku to jeszcze najbliżsi usiłowali wmusić we mnie chociaż jednego pączka, bo wg. nich co tam jednego można dla zdrowotności. Na szczęście po całym dniu walki moja silna wola okazała się mocniejsza! Koniec końców nie zjadłam pączka, faworków, oponek ani żadnych innych łakoci i choćbym chciała to dzisiaj i tak już nie zdążę ;) Jestem z siebie dumna, bo dieta została utrzymana.


DZIEŃ DWUNASTY:

Śniadanie: jajecznica na szpinaku z czosnkiem + kilka pikli ogórków w zalewie musztardowej 
Obiad: pieczeń z piersi z kurczaka + surówka z kiszonej kapusty + puree z dyni i grochu
Kolacja: chudy twaróg z dodatkiem prażonego siemienia lnianego i szczypiorku

TRENING:

cross trening
 

2 komentarze:

  1. Szacun! Ja zjadłam dwa i popiłam piwskiem :O
    A dziś czeka mnie wypad na rande wu z mężem, więc pewnie pizza i litry coli... - nadchodzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Normalnie też bym pewnie zjadłabym co najmniej dwa pączki, ale nie mogę sobie pozwolić na kolejne przerwanie diety i zmarnowanie dotychczasowych wysiłków.
      PS Udanej randki z mężem ;)

      Usuń